Przy okazji naszej wyprawy na Canning Stock Route w Australii, jeden z kolegów naszej doli i niedoli – Rajek, wpadł na pomysł że jeśli już będziemy w północnej Australii to mamy przysłowiowy rzut beretem i możemy wyskoczyć do Papui Nowej Gwinei. Brzmi jak wyjście za miedzę ale bez wahania przystaliśmy na to. Oczywiście sto pytań do, czytanie przewodników, szukanie informacji w necie i same znaki zapytania… Rajek, który był pomysłodawcą tej eskapady znalazł kontakt do znajomego księdza Polaka, który jest misjonarzem w PNG i zaproponował nam pomoc w zakwaterowaniu w Papui. Nasza podróż do PNG rozpoczęła się lotem z Darwin do Port Moresby następnie docelowo do Goroka. Wylądowaliśmy na małym lotnisku na którym dziennie lądują i startują dwa samoloty. Jeśli pogoda nie jest korzystna to lotnisko jest zamknięte i samoloty wcale nie startują, a te, które mają lądować zawracają do Portu Moresby – taka sytuacja może trwać nawet tydzień. Nam się na szczęście udało i po wyjściu z lotniska nastąpił szok – temperatura bardzo wysoka, a do tego jeszcze wilgotność 100%, ubrania lepią się do ciała i nie ma czym oddychać. Wszystko co było znane pod pojęciem lotniska tu prysło jak bańka mydlana – czuliśmy się tak jakby wyjście było wprost na bazar. Okazało się że jest to centrum miasta: bazary, uliczne stragany, mało sklepów, brak centrów handlowych, a o Internecie nie wspomnę. Zamieszkaliśmy w Goroka w misji Polskich księży ojców Werbistów. Spędzaliśmy z nimi długie wieczory podczas których opowiadali nam o życiu w tak pięknym kraju ale jakże dalekim od cywilizowanej Australii lub naszej Europy. Nasi księża włącznie z Biskupem pomogli nam w miarę swoich możliwości poznać Papuę dbając przy tym o nasze bezpieczeństwo. Przydzielili nam przewodnika lokalesa – Briana, który w całej okolicy był znany przez tubylców oraz miał u nich wielki szacunek. Podróżowanie samemu w Paupui bywa niebezpieczne, tubylcy są bardzo ciekawi Europejczyków o innym kolorze skóry niż oni sami, co sprawiało że miejscami nie czuliśmy się komfortowo.
Dzięki naszemu lokalnemu przewodnikowi poznaliśmy dużą część PNG, byliśmy w Mount Hagen oraz Madang przemieszczając się samochodem terenowym po drogach krajowych, które w Polsce mogły by być trasą w klasie ekstremalny turystyk. Podróżowanie takimi drogami wydłużało się bardzo i było nie lada wyzwaniem, szczególnie, że w siedmiu siedzieliśmy na pace. Bardzo często zdarza się że kiedyś był most przez rzekę ale na przestrzeni ostatniego czasu został zdemontowany zniszczony i droga prowadzi przez rzekę i trzeba się przeprawiać. Zajrzeliśmy do wiosek Papuasów, zobaczyliśmy piękne plaże i nieliczne hotele, które są chronione przez miejscowych z ostrą bronią. Zobaczyliśmy jak żyją Papuasi w wioskach i w miastach ale też nasi księża przybliżyli nam trochę zwyczaje panujące w tym świecie. Zobaczyliśmy miejsca nie skalane cywilizacją i ludzi którzy żyją według starych dość prymitywnych zwyczajów, żując ciągle betel, który po kontakcie z ich śliną zmienia kolor zębów na czerwony. Byliśmy w wiosce gdzie po uzgodnieniu ze starszyzną plemienną odbył się pokaz tańca plemiennego. Głównym atrybutem stroju był gliniany garnek na głowie, a ciało było pomalowane na biało. Stroje miały odstraszyć najeźdźców z innego plemienia. Oglądanie tego przedstawienia wywołało u nas skrajne emocje zaskoczenie, zaciekawienie, a za razem przerażenie.
Bez wątpienia Papua jest „inna”. Może biedniejsza, może zacofana, może niebezpieczna ale na pewno jest piękna i nie zniszczona cywilizacją. Jest w niej coś zatrważającego i intrygującego zarazem. Są oczywiście w tym świecie ludzie którzy chcą cywilizować PNG i są to księża różnych religii, biznesmeni z Australii, Chin, Rosji ale mentalność lokalna jest tak zupełnie odmienna, że jest to bardzo trudny temat.
To była niezapomniana wyprawa. Dzięki uprzejmości naszych gospodarzy udało nam się zobaczyć kawałek prawdziwej Papui, co zostanie w pamięci na zawsze.
Nie mamy w zwyczaju specjalnie podkreślać, że coś było „ekstremalne” ale tu trzeba powiedzieć: zachęcamy do odwiedzenia PNG ale jednocześnie uczciwie mówimy: to będzie prawdziwa wyprawa w przeszłość i na koniec świata. Daleko poza strefę komfortu. Miejsce gdzie trzeba się liczyć z różnymi „atrakcjami”…