Na wstępie należy zaznaczyć, że relację z Naszej ostatniej wyprawy nie należy czytać z pustym brzuchem, ponieważ ważną jej część będzie stanowiło jedzenie i tematy z nim związane.
Jak przystało na profesjonalnie zorganizowaną ekipę Drivenfar przygotowania zaczęliśmy od remanentu. Z powodu chińskiego nietoperza mieliśmy w wycieczkach dłuższą przerwę niż zwykle. Inwentaryzacja wszystkich posiadanych zasobów pozwoliła nam z jednej strony powspominać poprzednie wyjazdu i przygody, a z drugiej zmierzyć się z czymś co nazwaliśmy „efektem covidowym”, czyli przeterminowaniem się głównego przysmaku członków drivenfaru – jedzenia w konserwach.
Wyjazd na Bałkany z założenia miał być typową włóczęgą. Nie mieliśmy konkretnych miejsc, które musimy zobaczyć, miast, które musimy zwiedzić i dróg do pokonania. Zatem plan był prosty 2 Landcruisery, 8 facetów, 2 tony ekwipunku i jeden arbuz (dla osłody podróży). Istny Bałkański kocioł!
Nie byłoby prawdziwej przygody bez wyzwań związanych z mechaniką pojazdów. Już podczas pierwszego odcinka z Polski do Macedonii Północnej stanęliśmy przed wyzwaniem naprawy klimatyzacji i chłodnicy. Później jeszcze poradziliśmy sobie z cieknącym olejem z dyfra, a następnie awarią układu hamulcowego. No ale co to by był za wyjazd, gdyby wszystko bezawaryjnie się udało – żadnych emocji, ot kolejne wakacje z Rainbow Tours. A nie tego oczekuje ekipa Drivenfar.
Nasze pierwsze miejsce noclegowe, po bez mała 36 godzinnej podróży, znajdowało się nad jeziorem Ochrydzkim. Ta naturalna granica Albanii z Macedonią Północną jest domem wielu endemicznych ryb, co nie pozostało bez wpływu na nasz jadłospis. Zachęceni przez lokalnych rybaków postanowiliśmy spróbować tego przysmaku, który możemy określić jako typowa szprotka.
Kolejnym przystankiem była Albania, jeden z najmniej turystycznie rozwiniętych regionów byłej Jugosławii. To co dla innych mogłoby być wadą dla Nas jest ogromną zaletą, bowiem oznacza piękne widoki, niezmącone ludzką obecnością parki, bezdroża i błoto – czyli wszystko co Nam potrzebne do szczęścia. A jeśli chodzi o szczęście, to nie mogło zabraknąć wieczornej uczty, na której królowały szaszłyki z jagnięciny i leczo.
Konsekwentnie realizując Naszą podróż bez planu następnym przystankiem okazała się Paralia – grecka miejscowość leżąca nad morzem Egejskim. Nie da się opowiadać o Grecji bez wzmianki o greckiej gościnności. Nikt Cię tak nie ugości i nie nakarmi jak Grek. Gdybyście zastanawiali się skąd takie zachowanie, czy to przypadkiem nie jest zimna kalkulacja i zakładanie, że turysta = zarobek, to uspokajamy. Filoksenia, czyli legendarna grecka gościnność, wywodzi się ze starożytnej wiary, że bogowie schodzą na Ziemię pod postacią zwykłych śmiertelników, aby sprawdzić kto im oddaje cześć. Stąd podejście Greków do każdego odwiedzającego z dużym szacunkiem. A gdy do tego szacunku dodamy pite gyros, tzatziki i zimne greckie piwo – to chyba sami rozumiecie. Nic Nam więcej do szczęścia nie potrzeba .
Z pełnymi brzuchami wyruszyliśmy na podbój Bałkańskiego Szlaku po Górach Przeklętych. Brzmi złowrogo i zapowiada wyzwania. Szlak powstał, aby połączyć góry, które zostały podzielone granicami pomiędzy Albanie, Kosowo i Czarnogórę. I tutaj musimy przyznać, że trafiliśmy na odcinek, który wymógł na nas zastanowienie się, czy podejmować ryzyko. Wyzwanie stanowiła zapadnięta dróżka, która graniczyła z przepaścią. Mając na uwadze masę Landcruiserów dociążonych bagażami rozpoczęła się debata kto podejmie ryzyko kierowania pojazdem. Drogą negocjacji (i oświadczenia kto ile ma dzieci ) znaleźliśmy odważnych, którzy przełamując barierę strachu bezpiecznie przeprowadzili Toyoty przez zapadlisko.
Jednym z Naszych ostatnich przystanków było najmłodsze państwo byłej Jugosławii – Kosowo. Po odwiedzeniu Mitrowicy oraz stanowiącej stolice Prisztiny rozbiliśmy Nasze obozowisko w okolicy pięknego wodospadu. W międzyczasie napotkaliśmy Polski Kontyngent Wojskowy. I mimo, że daleko im było do Demonów Wojny Pasikowskiego, to zdaliśmy sobie sprawę, że mimo, iż od wojny domowej w byłej Jugosławii minęło prawie 20 lat, to Bałkański kocioł wciąż nie jest wystudzony.
Ostatnie dni Naszej tułaczki spędziliśmy w Czarnogórze i Serbii, które choć piękne i bogate w krajobrazy jak z widokówki, to wciąż pełne lejów po bombach i gruzowisk, niczym blizny przypominające tragiczne losy mieszkańców byłej Jugosławii.
Chcieliśmy odkrywać Bałkany jako całość, nie zwracając uwagi jakie granice mijamy, w jakim języku mówi lokalna społeczność i jaka waluta obowiązuje. I myślę, że to Nam się udało – bo patrząc na trasę jaką pokonaliśmy, każdy – nawet średniozaawansowany podróżnik, szybko dojdzie do wniosku, że to nie mogło być zaplanowane . Ale takie podróże też kochamy, bo najlepszych przygód i historii nie da się zaplanować. [grzesiek@drivenfar.com]
A to wszystko sfilmował Adam Kwiatek i oto właśnie to dzieło: