Ta wyprawa była jakaś inna. Od dawna trwały dyskusje jak ją przygotować i czym będziemy jechać. Ostatnio były nawet Tuk-tuki w Indiach więc różnych koncepcji było bardzo dużo. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że po kilku latach przerwy covidowej wracamy do starych dobrych Toyot. Auta więc przeszły krótki serwis i zostały wysłane do Urugwaju we wrześniu 2023.
Tymczasem szybko minęły dwa miesiące i my także wystartowaliśmy.
Nasza wyprawa zaczęła się w Buenos Aires. Buenos to bardzo klimatyczne miejsce. Przywitało nas wołowiną, tangiem i czerwonym winem. Niby nic nowego ale jednak to wszystko w wydaniu argentyńskim jest jakieś takie bardziej intensywne. W Buenos spędziliśmy dwa dni włócząc się po mieście i w sumie dobrze to wyszło. Taki chill przed długą podróżą zatłoczoną terenówką jest bardzo fajny. Spodziewaliśmy się zatłoczenia w autach bo tym razem, przynajmniej na początku podróżowaliśmy w dwóch grupach (5+4) w dwóch autach. Po boskim Buenos przyszedł czas na Urugwaj i Montevideo, które było dla nas tylko krótkim przystankiem, gdzie odebraliśmy samochody i po dwóch kolejnych dniach znów byliśmy w Argentynie, zmierzając nad Pacyfik.
Ahoj przygodo! I wtedy się zaczęło…
Szło nam idealnie od samego początku. Już po kilku dniach okazało się, że ten nasz plan trasy jest raczej z tych ambitniejszych, jeśli nie mało prawdopodobnych.
Przez następne trzy tygodnie gnaliśmy niczym w jakimś rajdzie przez nieznane, mierząc się z granicami, urzędnikami, strajkami, blokadami, a można nawet powiedzieć, że z dyktaturami. Ale to nasze podróżowanie czasami jest takie nieprzewidywalne. Oczywiście, gdyby wszystko poszło idealnie to pewnie mielibyśmy aż nadmiar czasu ale, jak to w życiu, wyszło inaczej. Z kolei, gdybyśmy mieli przewidywać wszystkie problemy to od razu powinniśmy chyba zostać w domu. Tak by było najbezpieczniej. Przecież tam są kartele, dżungla, choroby, strajki, niepokoje społeczne, inflacja, wojna, brak paliwa, ekstremalne wysokości, w Kolumbii podrzucają narkotyki, a w Wenezueli to już całkiem dramat ze wszystkim – ktoś tam przecież był i robił z tego relację w necie. A tak w ogóle to nikt nie mówi po angielsku i przejechać tej trasy się raczej nie da, a już na pewno nie w tym czasie.
Cóż, zostaje nam potwierdzić, że to wszystko prawda, poza jednym: przejechać się jednak da. Z tą ekipą się da.
Na pytanie po co taka długa trasa na 3 tygodnie, lub inaczej, po co tam jechać na tak krótko, skoro można by było powoli, dokładnie wszystko zwiedzić i zanurzyć się w tamtej rzeczywistości, mam jedną odpowiedź: dobrze pojechać chociaż na krótko, bardzo warto, polecamy. Dlaczego? Bo to wielka przygoda przeciąć kontynent i pobyć razem w takich nieprzewidywalnych okolicznościach. Nawet jeśli to nie jest łatwe. Nie wszystko w tym projekcie musi być łatwe, zaplanowane i podobne do czegoś co już znamy.
Przez całą trasę odwiedziliśmy:
- Urugwaj (Montevideo)
- Argentynę (Buenos do Chile)
- Chile (i to tą nienadmorską część, którą nikt z turystów raczej nie jeździ bo to podobno strata czasu),
- Boliwię (tu częściowo poza drogami bo te były nieprzejezdne, a także odwiedziliśmy La Paz nocą bez paliwa co samo w sobie jest niezapomnianą i zaskakującą przygodą),
- Brazylię, a w zasadzie Amazonię,
- Wenezuelę (do Wenezueli wjechaliśmy w weekend, chociaż granica nie działa weekend) i Caracas oraz wybrzeże morza Karaibskiego
- Kolumbię, w której zdążyliśmy zapoznać się z Kartageną i Bogotą.
Po drodze było dziesiątki interakcji z lokalesami i wyjątkowo zaskakiwały nas tym razem nie nasze stare samochody ale problemy obiektywne, które w swojej naturze były dla nas nowe. Przy tym nieoczywista natura, świetne jedzenie i prawdziwe podróżowanie. Najprawdziwsze jakie można sobie wyobrazić.
Można powiedzieć, że przewidywalnie to już było, nawet w Australii czy na Syberii. Tu działo się dużo, ciągle i w tempie.
Zresztą najlepiej to obejrzeć – poniżej linkujemy nasz film z tej wyprawy. Miłego oglądania.
Zbliża się kolejny etap. Zaczyna się w Panamie, bo tam aktualnie czekają samochody. Przed nami kilka Państw Ameryki Środkowej i USA. Zobaczymy co się tym razem wydarzy jak wyjedziemy z portu w Panamie… Po kilku etapach już wiemy, że zbytnie planowanie za bardzo nie ma sensu.