Trasa nam jest dobrze znana gdyż byliśmy tam już kilka razy. Tracki mamy, a okolicę poznajemy już z daleka, tym bardziej, że planowaliśmy przejechać ten sam track co ostatnio w lecie. Mieliśmy wielką ochotę na śnieżną wyprawę. Aktualnie w Polsce zima śniegiem nie rozpieszcza, a ostatnie przygody z porządną śnieżną zimą mieliśmy w Finlandii kilka lat temu.
Trzeba przyznać, że przygotowania do tego wyjazdu ograniczyły się w zasadzie do opracowania metod spania, zakupu ciepłych śpiworów i sprawdzenia agregatu oraz „farelek”. Resztę sprzętu uznaliśmy za zupełnie gotowy do drogi.
Wyjechaliśmy o północy i około 12 docieramy do zjazdu na naszego tracka już w Bieszczadach ukraińskich. Ilość śniegu przekroczyła tym razem nasze oczekiwania. Zjeżdżamy zatem z głównej drogi i po kilku metrach Hilux siedzi po klamki w śniegu. Drogi nie widać wcale. Uznaliśmy, że czas się zabrać za walkę i na dobre się zaczęło. Najpierw przebranie w termo odzież, spodnie i kurtki narciarskie oraz buty arktyczne, a następnie zakładanie łańcuchów na pozostałe auta. Na łańcuchach udało się wyciągnąć „Hilka” z zaspy na drogę i pojechaliśmy dalej. Podjęliśmy kilka kolejnych prób zjechania w las, jednak bezskutecznie. Szlaki, którymi na wyciągarkach da radę przebić się latem, w zimie po prostu nie istnieją. Nawet śladów zwierzyny brak.
W końcu znaleźliśmy wjazd w góry, gdzie udało nam się przebić. Po godzinie walki znaleźliśmy się na wzniesieniu, gdzie przy silnym wietrze zaczęły tworzyć się zaspy nawiewane z góry. Było już popołudnie i postanowiliśmy rozbić obozowisko. Temperatura około -15, ale z powodu wiatru odczuwalna pewnie znacznie poniżej -20. W praktyce wygląda to tak, że po około 30 minutach zamarza nawet słoik z ogórkami, a zbyt delikatne drinki przybierają formę sorbetu w kilka chwil. Zamarza wszystko co nie jest schowane i osłonięte, a o rozpaleniu ognia nie było nawet mowy po mimo walki przez pół nocy.
Śnieg tej nocy padał cały czas i zawiewał, gdzie się tylko da.
Nawiało go nawet do jednego z namiotów. Po nocy droga w dół okazała się też nie lada wyzwaniem. Napadało jakieś 50 cm śniegu i wyryte dzień wcześniej koleiny znowu były zasypane. Kilka godzin szuflowania i jakoś się uwolniliśmy. Jak się zaraz okazało, tylko po to by wjechać w kolejną zasypaną drogę i na nowo zacząć poszukiwanie noclegu z dala od ludzi. Kolejna noc, choć trochę mniej mroźna, okazała się znacznie bardziej śnieżna. Widok naszego obozu rano był zaskakujący i piękny…
Ukraina zimą to coś co zdecydowanie polecamy. Trzeba mieć ciepły śpiwór, odzież termiczną, czapkę i warto startować, szczególnie, że offroad i campowanie w śniegu mają swój niepowtarzalny urok.