W styczniu przy temperaturze sięgającej -20 stopni spakowaliśmy quady na lawetę i wyruszyliśmy zobaczyć ją raz pierwszy . Po 36 godzinach jazdy non stop pojawiliśmy się na promie, kilka godzin snu i o świcie byliśmy już w Melili. Gigantyczna kolejka na granicy i niekończąca się papierologia spowodowały 5 godzinne opóźnienie – i tu zaczęły się pierwsze kłopoty 😉 Nie dojechaliśmy na planowane miejsce noclegu w oazie, zostało nam kamieniste urwisko, szybka decyzja i śpimy na ziemi, bez namiotów i poduszek, została jedynie plandeka i koc. O 4 nad ranem poznaliśmy moc amplitudy temperatur, było dramatycznie zimno, grubo poniżej zera, po ubraniu wszystkiego co mieliśmy oczekiwaliśmy na pierwsze promienie słońca, by raptem 10 godzin później wycierać się z potu. Kolejna noc okazała się równie udana, rankiem mała rzeka zmieniła się w rwący potok, utopiliśmy jedną maszynę i już po 15 godzinach naprawy zmierzaliśmy w kierunku wydm.
To co zobaczyliśmy na miejscu przerosło nasze wyobrażenia, było pięknie. Quady w stosunku do aut mają nieporównywalną zdolność terenową, po kilku godzinach doskonalenia techniki jazdy pokonywaliśmy szczyt za szczytem bawiąc się przy tym doskonale. Kolejne dni spędziliśmy jeżdżąc śladami rajdu Dakar zwiedzając najciekawsze a zarazem najtrudniejsze zakątki tego regionu. Olbrzymią frajdę sprawiło nam spotkanie z wielbłądami, wiele kilometrów od cywilizacji biegały luzem. Kłopoty się skończyły, zostało jedno utrudnienie – dostępność paliwa. Szybko okazało się jednak, że poznaliśmy mobilnego dostawcę, który w sterylnych warunkach zawsze na czas dowoził wysokiej jakości benzynę 😉 Obiecaliśmy sobie, że tu jeszcze wrócimy. Słowa dotrzymaliśmy, bo w 2015 roku pojechaliśmy autami terenowymi w okolice Merzougi.