Po powrocie jednego z nas z Australii w 2007 roku złapałem poważne ciśnienie na to miejsce… Opowieści o krajobrazach i przestrzeniach nie dawały mi spokoju i stwierdziłem, że NIE MA TAKIEJ OPCJI, żebym tam nie pojechał. Udało się zebrać grupę 3 śmiałków.
CEL: bardzo prosty – maksymalnie długi urlop i jazda, jazda, jazda codzienna jazda z oczami dookoła głowy, które pochłaniały ten zupełnie inny świat.
co do urlopu… tak się nakręciłem, że w firmie idąc do Prezes miałem dwa kwity: wniosek urlopowy na 31 dni oraz rozwiązanie umowy – musiałem tam pojechać! Dodam tylko, że udało się pojechać i wrócić do pracy. W Sydney pożyczyliśmy nasz samochód – dom czyli mini campervan, który stał się naszym królestwem na 21 dni.
21 noclegów w 21 różnych miejscach na długości 12 000 kilometrów.
W Sydney oczywiście Opera, ale i Czeska knajpa i Blue Mountains (piesza wycieczka po winiarniach 😉 W Canberra – budynek parlamentu. W Melbourne – Australian Open. W Brisbane i Adelajda – nowoczesność miast. No i za Adelajdą zaczęło się to na co każdy z nas czekał: coś wspaniałego, niespotykanego i dzikiego – outback!!! Dzikie psy dingo, skaczące kangury, pustynia, pustynia i pomarańczowy piasek i upały….megaupały…
I co nas zaskoczyło – to dzikie wielbłądy 😉
Jechaliśmy najdłuższą prostą na świecie… 146km prostej. Ciężko to sobie wyobrazić, że jedziesz około 80km/h przez prawie dwie godziny i nawet raz nie skręcasz nawet o kilka stopni – NIC poza roadtrain’ami. Nasze auto nadawało się tylko do jazdy po asfalcie. Niestety nie mogliśmy zjechać poza utwardzone szlaki jednak wrażenia i tak były wspaniałe. Poza pustynią i wielkimi odległościami, trasa zaprowadziła nas w lasy deszczowe na północy i Zwrotnik Raka w Cairns.
Trasa to maksymalnie wykorzystany czas na pochłoniecie kilometrów i zobaczenie jak największej różnorodności otaczającej podróżnika po tej części globu, tego jakże innego zakątka świata – Australii.