Tak na chwilę, jeszcze na pieczątkę AB (taka quasi wiza). Rozłożyliśmy mapę (taką papierową, w końcu jesteśmy w 2001 roku i nie mamy smartfonów w kieszeniach), na mapie ogarnęliśmy „na oko” dystans i tak poszło dalej. Skoro Moskwa, to może chociaż do Azji, to by było coś. Jeśli już Ural to może by dalej, nad Bajkał. Ktoś kiedyś mówił, że tam jest super. Z Bajkału już blisko do Mongolii i robi się egzotycznie. Absolutem był już Pekin. Taki cel wydawał się niemal niemożliwy do osiągnięcia.
Pojawił się problem czasu, pieniędzy, samochodu i składu. Trzeba było się z tym zmierzyć ale na koniec znaleźli się sponsorzy i zorganizowaliśmy samochód. Czas był. Chyba ze składem było najtrudniej, bo nie zapowiadała się łatwa i bezpieczna podróż. Większość zapytanych nawet nie podejmowała tematu. Szkoda, głównie dla nich. Dzisiaj wiem, że wielkie sprawy rodzą się w bólach.
Finalnie wyszło tak, że kupiliśmy starą Ładę kombi (2104), zrobiliśmy remont silnika i pojechaliśmy w nieznane z mapą w ręku. Wyszło nam łącznie około 25.000 km autem i kilka tysięcy stopem / pociągiem / na nogach (do Pekinu dostawaliśmy się już bez samochodu bo zarekwirowali go nam na granicy Rosyjskiej do odbioru na powrocie). W drodze powrotnej poznaliśmy niesamowitą podróżniczkę Vivian, która samotnie Volkswagenem wyruszyła z Pekinu, żeby objechać cały świat i wrócić za półtora roku do Shanghaju na targi motoryzacyjne. Vivian wracała z nami przez całą Syberię i rozstaliśmy się nad Morzem Czarnym. Później z tej podróży napisała książkę i przysłała mi ją. Niestety nie wiem co tam jest napisane ale jesteśmy na zdjęciach.
To była niesamowita wyprawa, która powstała z niczego i zmieniła moją percepcję świata na zawsze; poprzesuwała granice. Te fizyczne i te w głowie. Dała mi świadomość tego, że można naprawdę dużo. No bo skoro można starą Ładą pojechać bez doświadczenia do Pekinu, to czego niby nie można? Jak sobie później wytłumaczyć, że czegoś się nie da zrobić. Trudna sprawa.