Skip to main content

TOYOTA w podróży – czyli jak się sprawowały auta jadące dwa tygodnie bez przerwy

W podróż z Warszawy do Tokio ruszyliśmy trzema Toyotami Land Cruiser. Ogólnie wiadomo, że dla takiego samochodu przejechanie 15tys km w trudnym terenie nie stanowi problemu. Musimy jednak mieć na uwadze to, że nasze samochody mają 16-17lat i licznikowe przebiegi w okolicach 300tyś km. Nie muszę wspominać, że ich przeszłość nie była znana. Auta były dokładnie przygotowane (na miarę naszych możliwości oraz budżetu) i na dzień wyjazdu zdawały się być w bardzo dobrej kondycji. Nowiutkie opony również dawały gwarancję, że jesteśmy w stanie dojechać bez problemów.

Ruszyliśmy zatem w świat…. pierwsze tysiące kilometrów i uśmiech na twarzy.

Sprawdzaliśmy poziom płynów i poza tym w spryskiwaczach niczego nie ubywało. Zapowiadało się znakomicie. W Rosji jedna z Toyot (czarna) zaczęła wydawać delikatnie niepokojące odgłosy. Coś się stało z układem napinaczy paska klinowego. Raz piszczało a potem było cicho. Za kolejne 2-3tys km temat paska przestał nas interesować bo układ wydechowy na niskich obrotach silnika zaczął wydawać takie dźwięki, że zagłuszał wszystko. Kilka razy podwieszaliśmy tłumik do ramy ale efekt był na tyle krótkotrwały, że straciliśmy zapał do takich „napraw”. Od połowy Rosji jechaliśmy w takim hałasie (piski i wibracje), że w miastach ludzie patrzyli na nas myśląc zapewne „rany, co to za rupieć jedzie”. Jak się potem okazało, taki problem to nie problem.

W trakcie jednej z przepraw rzecznych Landek (złoty) został zniesiony nurtem rzeki w takie miejsce, że trzeba było natychmiast z niego wyjechać bo woda dostawała się już do środka. W takich chwilach łatwo o uszkodzenie  i tak też się stało. Pierwsze uderzenie w kamień uszkodziło nam koło a potem było tylko gorzej. Udało się wyjechać na brzeg i mogliśmy ocenić szkody a okazały się całkiem poważne:

  • uszkodzona opona
  • skrzywiona zwrotnica lub drążek kierowniczy (jeszcze nie wiadomo)
  • uszkodzony zbiornik paliwa (pomimo, że miał stosowną osłonę)
  • wyciek oleju z mostu
  • uszkodzony lewy próg

O ile zniszczony aluminiowy próg (teraz mamy już okazję wymienić na solidne stalowe) czy uszkodzona opona nie była problemem o tyle wyciek paliwa i oleju z mostu nie napawało optymizmem bo nie wiedzieliśmy czym to się może skończyć.

Ruszyliśmy dalej…

Już w pierwszych kilometrach jazdy asfaltem wyszło, że mamy jakieś uszkodzone elementy układu kierowniczego i/lub zawieszenia. Kierownica się przekrzywiła ale za to nie było wycieków z maglownicy więc tematu dalej nie zgłębialiśmy. Martwił nas wyciek z mostu więc co jakiś czas dolewka. Zajmowało to sporo czasu bo do dyspozycji mieliśmy tylko małą strzykawką z apteczki więc szło to powoli. Wielkim ułatwieniem były wszechobecne najazdy publiczne porozstawiane na parkingach przy drogach.

W pewnym momencie uznaliśmy, że trzeba coś z tym zrobić i udaliśmy się do lokalnych spawaczy. Niestety ich miny i drapanie się po głowie przekonały nas, że lepiej jednak siedzieć ze strzykawką i dolewać niż ryzykować naprawą w przydrożnym garażu. Spawanie żeliwa jak się okazało nie jest zbyt proste. Oczywiście wszystko jest do zrobienia ale pamiętajmy, że we Władywostoku mamy prom i zapewne nie będzie na nas czekał. Czas gonił więc dalej w drogę. Pokrywa bagażnika wyglądała fatalnie. Kapiące paliwo oraz olej w połączeniu ze spalinami oraz dystansem i mamy przepis na czarny, okopcony i tłusty tył samochodu. Wyglądało to źle. (Na marginesie dodam, że z każdym tysiącem kilometrów wszystkie auta zaczęły mocno dymić na czarno ale nie wiemy jeszcze co się stało.)

Prom

W końcu udało się nam dotrzeć do promu i zaczęły się tematy jakich oczekiwaliśmy. Obsługa promu zgłosiła, że z auta są wycieki. Miny mieliśmy niewesołe ale na szczęście armator (bandera Panamy) był na tyle mało restrykcyjny, że podłożono pod auto zwykłe szmaty i mogliśmy wypłynąć w kierunku Japonii. W samej Japonii nic wielkiego z autami już się nie stało no bo stłuczona boczna szyba nie jest problemem. Czarna taśma załatwiła sprawę.

W końcu udało się nam dotrzeć do promu i zaczęły się tematy jakich oczekiwaliśmy. Obsługa promu zgłosiła, że z auta są wycieki. Miny mieliśmy niewesołe ale na szczęście armator (bandera Panamy) był na tyle mało restrykcyjny, że podłożono pod auto zwykłe szmaty i mogliśmy wypłynąć w kierunku Japonii. W samej Japonii nic wielkiego z autami już się nie stało no bo stłuczona boczna szyba nie jest problemem. Czarna taśma załatwiła sprawę.

Podsumowując:

Auta spisały się znakomicie bo dowiozły nas wszędzie tam gdzie chcieliśmy dojechać. Nie wiemy jeszcze jakie są końcowe uszkodzenia gdyż wracają z Japonii w kontenerach i dopiero wizyta w warsztacie obnaży ewentualne usterki ale jedno już wiemy…. nasz wybór aut był właściwy i kolejny odcinek podróży po świecie będzie z udziałem naszej „czarnej”, „zielonej” i „złotej”.

Masz pytania? napisz do mnie: artur@drivenfar.com

Translate SITE »