Skip to main content

Dlaczego podróżujemy samochodem terenowym?

Pierwsze wspólne podróże – północna Europa.

Za punkt docelowy obraliśmy Nordkapp przez Peterek i  Murmańsk a z powrotem  przez Szwecje, Danię i Niemcy. Wymyśliliśmy sobie, że na potrzeby tej wyprawy zakupimy stare i tanie Fordy Mondeo kombi z prostymi silnikami 1.8d. Wykonaliśmy niezbędne przeglądy, wymiany płynów i bez żadnych poważniejszych modyfikacji ruszyliśmy w drogę. Jak to zwykle bywa podczas takich wyjazdów samochody załadowane były pod dach a i na nim też była masa niezbędnego szpeju. Auta spisywały się nadzwyczaj dobrze mając na uwadze ich wiek oraz przeznaczony budżet. Przejechaliśmy ponad 7 000km z kilkoma i to drobnymi awariami.  Nasze „Mondziaki” nie miały być autami przeznaczonymi w trudny teren stąd jakość dróg w Rosji raz na jakiś czas weryfikowała wytrzymałość użytych przez producenta  materiałów. Urywane tylne wahacze były powodem naszych zmartwień choć jak się potem okazało prosta konstrukcja była stosunkowo łatwa w naprawie. Dwa razy musieliśmy się posiłkować  сварщика (spawacze), którzy bez problemu naprawiali nam auto o pierwszej w nocy w swoim drewnianym garażu z napisem мужская обувь (buty męskie).

Po takich naprawach, z pełnym obciążeniem i na wątpliwej jakości rosyjskich drogach  okazało się, że dorabiane przez tutejszych fachowców części otrzymały nowe życie i wytrzymywały o wiele więcej niż fabryczne.

Ogólna trwałość naszych seryjnych aut była zadowalająca ale pozwalała tylko na podróżowanie po Rosji głównymi drogami. O zjeździe w niedostępne i dziksze tereny nie mogło być mowy. Jedną z „ciekawszych” usterek zafundowała nam deska rozdzielcza forda. Od ciągłych wstrząsów zwyczajnie się urwała i spadła nam podczas jazdy na kolana dzięki czemu mieliśmy kupę śmiechu przez kilka kolejnych godzin podróży. Z prostymi naprawami radziliśmy sobie sami i szczęśliwie nasze auta dowiozły nas do domu.  Po powrocie udało się je odsprzedać i to z małą stratą finansową co niezmiernie nas cieszyło.

Następny projekt – objechanie Morza Czarnego

Naturalnie musieliśmy zorganizować środek transportu dla siebie i naszych gratów. Po wcześniejszej wyprawie wiedzieliśmy już, że musimy mieć samochód przynajmniej  uterenowiony a gdyby miał jeszcze napęd 4×4 byłoby super. O reduktorach czy blokadach napędów mieliśmy średnie pojęcie więc nawet o tym nie myśleliśmy.  Po konsultacjach i podliczeniu funduszy okazało się, że na placu boju została LADA  NIVA i to mocno używana. W teorii miała wszystko bo napęd na 4 koła i  reduktor a to dla nas był pełny wypas. Wykonaliśmy konieczne naprawy, doposażyliśmy samochód w bagażnik dachowy, a na nim zamocowaliśmy najzwyklejszy namiot  z Decathlonu.

Tak „profesjonalnie” przygotowaną Ładą ruszyliśmy w bardzo długą (3 tygodnie) drogę. Szybko wyszły na jaw pierwsze atrakcje rosyjskiej myśli technicznej. Podczas jazda asfaltami tak bardzo rozgrzewał się tylny most, że wewnątrz było ciężko usiedzieć. Pot lał się z nas strumieniami. O braku klimy nie wspominamy bo to oczywiste, jednak aby nie było nam za wygodnie to od temperatury nagrzewał się zbiornik paliwa i wewnątrz okrutnie śmierdziało benzyną. O ile przejazdy asfaltami nie były dla nas szczególnie przyjemne o tyle w ciężkim terenie sytuacja się zmieniała.   Na stromych, górskich podjazdach nasza Lada  bez problemu wspinała się jak kozica. Tu nawet japońska terenówka z klimatyzacją 😉 musiała się poddać… zagrzał się w niej olej w aut. skrzyni biegów co wymusiło obowiązkowy postój. Ogólnie naszą rosyjską blaszanką pokonaliśmy 8 000 km oczywiście z mniejszymi czy większymi awariami choć głównie miały one związek z hamulcami. I my i Łada Daliśmy radę przygodzie a wspomnienia jakie nam pozostały – bezcenne.

LADA NIVA to fajne, mocne i bardzo dzielne terenowo auto ale na dzisiejsze czasy jest za wolne, zbyt małe i nie zapewnia choćby minimum komfortu jednak z drugiej strony koszty zakupu i eksploatacji są ekstremalnie niskie. Mamy zatem kompromis pomiędzy poważną terenówką a pojazdem wręcz budżetowym. Po powrocie Lada została sprzedana podobnym zapaleńcom i kolejny raz bez większej straty finansowej.

Zaczęliśmy poważnie myśleć o prawdziwej terenówce

Łada dała nam popalić. Zakup poważniejszego auta był już przesądzony choć trochę czasu spędziliśmy dyskutując  jakie auto i za ile. Decyzja w końcu zapadła – stary i prosty NISSAN PATROL z 6cyl dieslem i turbiną.

Znowu stosowne naprawy, wymiany i modyfikacje i start w drogę. Pojawiła się nowa jakość podróżowania. Patrol był jak czołg w klasie biznes. Ciężki, mocny i wygodny…. Jechaliśmy jak królowie szos i bezdroży. Naszą już prawdziwą terenówką przemierzyliśmy byłe republiki Jugosławii, Chorwację, Albanię, Grecję, Ukrainę, Finlandię, kawał Rosji oraz dalekie Maroko. Obiektywnie należy przyznać, że nasz  „paprolek’” to dobra terenówka  – mocna jak tur, wygodna jak tapczan i pojemna jak kontener. Przeżyliśmy z nim fantastyczne przygody ale apetyt rośnie w miarę jedzenia i nadszedł kolejny etap naszej podróżniczej przygody

Zaczęliśmy się rozglądać za autami terenowymi trochę nowocześniejszymi, lżejszymi, szybszymi ale nadal za rozsądną kasę

Przejechane dziesiątki tyś. kilometrów oraz lata praktyki wyprawowej skierowały nasze serca w stronę terenówek TOYOTA LAND CRUISER  J9 3.0 D4D 163 KM. Uznaliśmy, że jeśli mamy podróżować jeszcze dalej i w jeszcze dziksze tereny potrzebujemy auta terenowego ale wyjątkowo uniwersalnego. Auta, którym zjedziemy z autostrady, przejedziemy przez rzekę by  po drugiej stronie rozbić biwak. Auta, które poradzi sobie na skałach, wciągnie się na wierzchołek byśmy mogli rozbić na dachu namiot i podziwiać Ukraińskie Połoniny. Auta, które również nie sprawi nam kłopotu w mieście i autostradzie. Dzięki naszym nowym samochodom dotrzemy dalej, przeżyjemy więcej oraz wrócimy z lepszymi zdjęciami i wspomnieniami. Tego od nich oczekujemy.

Masz pytania? napisz do mnie: wojciech@drivenfar.com 

Translate SITE »