Skip to main content

Laponia by Drivenfar Family

Kilka lat temu rozmawialiśmy o tym, że trzeba w końcu odwiedzić Świętego Mikołaja zanim nam dzieci wyrosną….i tak zrobiliśmy. Ustaliliśmy więc, że weźmiemy trzy Toyoty z namiotami dachowymi, po jednym agregacie prądotwórczym na samochód, po jednej farelce do namiotu oraz, że kupujemy całe jedzenie przed wyjazdem, bierzemy sanki, hulajnogi, jabłuszka i co tam jeszcze kto ma, ubrań ile tylko się zmieści i jedziemy do Finlandii za koło podbiegunowe. Proste, prawda?

Nie mamy najlepszych doświadczeń z zimą w Polsce ostatnimi laty, tym bardziej zima w Skandynawii jest trochę podróżą do dzieciństwa. Taki obraz zimy, jaki mamy z lat, gdy sanki były używane do dojazdu do przedszkola…

Dojeżdżamy po dobie jazdy na miejsce i rozstawiamy obóz. Dość strome zejście do jeziora robi teraz za górkę dla dzieci, które zjeżdżają na czym tylko się da wprost na jezioro. Obok mamy altankę, gdzie rozpalamy ogień. Mamy więc wszystko co potrzebne. Jest minus 20 stopni ale zabawa trwa w najlepsze. Sanki, zimowe hulajnogi, jabłuszka. A tym czasem mamy i tatusiowie przy ognisku gawędzą jakby nigdy nic. Może z tą różnicą, że woda w czajniku gotuje się godzinę, a wszyscy są ubrani jak niegdyś Pi i Sigma.

Po kilku godzinach kładziemy się spać. Odpalamy agregaty i idziemy do namiotów. Dzieci już śpią. Są bardzo zmęczone i jakby nie wiedziały, że po drugiej stronie materiału namiotu jest dobrze poniżej minus 20. Jak kończy się benzyna, natychmiast robi się chłodno w twarz (bo tylko twarz wystaje ze śpiwora). Poza tym ciągnie przez nieszczelności namiotu przy podłodze ale to wszystko jest do przeżycia. Podczas nocy kilka razy trzeba wyjść dolać benzyny do agregatu ale to nadal nie zniechęca.

W końcu przychodzi ranek, wstajemy i życie zaczyna się na nowo. Dzieci wstają wyspane, uśmiechnięte i znowu zdają się nie wiedzieć, że w nocy było tak zimno. Robimy płatki (które zamarzają w mleku w miskach), jajecznicę, która zamarza na talerzu i pijemy herbatę, która gorąca jest tylko chwile.

Zostało nam 500 km do celu.

Już powoli mamy dosyć. Może nawet bardzo mamy dosyć. Jest jednak jedna rzecz która na wszystkich robi wrażenie. Zwykłe piękno okoliczności. W Finlandii, na północy jest mało ludzi i samochodów. Na drogach jest raczej pusto i faktycznie są oblodzone i sypane co najwyżej kamykami. Jedzie się miejscami trudno ale za to jest zupełnie biało.

Dojeżdżamy na miejsce. Okazuje się, że zarezerwowaliśmy sobie dom w starej szkole w małej wiosce w środku lasu nad rzeką. Super. Cisza i spokój. No może poza naszym domem gdzie za sprawą nas samych i naszych pociech jest głośno od rana do nocy.

Te kilka dni to łowienie podlodowe na rzece, zaprzęg psów Husky, skutery śnieżne po zamarzniętych bagnach i po lesie, renifery, wizyta u Świętego Mikołaja i w ogóle najprawdziwsza zima na fińskiej wsi…

Zawsze widzieliśmy taką potrzebę, żeby pojechać gdzieś rodzinnie i niebanalnie, prosto i bez planu ale za to ciekawie i z emocjami; w nieznane. Takie kilka dni starym, porządnym samochodem, który w tych ciężkich zimowych warunkach staje się domem, zamyka chyba temat niewygód w podróży już na zawsze.

Tak jak po nowej Zelandii nigdzie nie będzie już daleko, tak po Laponii z namiotem chyba nigdzie nie będzie już zimno….ale zobaczymy.

Masz pytania? napisz do mnie: szymon@drivenfar.com 

Translate SITE »