Skip to main content

Weekend z Drivenfar – wrażenia z wyprawy

Moja pierwsza  myśl gdy dotarło do mnie, że wygrałam konkurs organizowany przez Drivenfar i jadę na wyprawę: „Czy mam wziąć torebkę do tego lasu?”. Zaraz jednak stwierdziłam, że przecież nie będę zasuwać po błocie i wertepach z torebką jak Mamusia Muminka. Spakowałam się więc zgodnie z instrukcjami ale nadal była to podróż w nieznane.

Po przybyciu w okolice Żelechowa i pożywnym śniadaniu, ruszyliśmy w teren. Na początku było dość niewinnie i z czasem chłopaki z Drivenfar postanowili pokazać nam możliwości aut w terenie. Dla mnie było to wyjątkowe przeżycie; nie mam prawa jazdy i boję się jeździć nawet jako pasażer po gładkim asfalcie więc gdy więc polecono nam zjechać z piaszczystej góry „na łeb, na szyję” (może raczej „na maskę :)”), mimo że nie siedziałam za kierownicą to byłam przerażona. Cieszę się jednak, że zwalczyłam pokusę by opuścić auto przed manewrem. Dla „Kubicy w spódnicy” – Joli była to drobnostka.

Drogi były coraz bardziej dzikie i w pewnym momencie dwa samochody utknęły więc przydały się wyciągarki.

Chłopaki z ekipy „gości” początkowo dowcipkowali nie kwapiąc się do pomocy instruktorom z Drivenfar przydzielonym  do każdego z aut. Chwilę potem trzecia Toyota zawisła na błotnistej górce i zrobiło się już całkiem ciemno.

Atmosfera była zupełnie jak w teatrze – nie wiadomo było czy aktorzy celowo idą na żywioł i „tak ma być”  czy rzeczywiście coś się posypało i „się ugotowali”. Tak, do dziś nie wiem, do którego momentu wszystko było pod pełną kontrolą 🙂 My – uczestnicy staliśmy trochę bezradnie podczas gdy ekipa Drivenfar wspólnie opanowywała sytuację. Tu naszła mnie refleksja, że rozumieją się niemal bez słów i gdy trzeba działają wszyscy razem. Teraz byliśmy w Polsce i można powiedzieć, że w warunkach laboratoryjnych ale myślę, że tysiące kilometrów od domu właśnie ta zgodna współpraca jest ich siłą.

Po powrocie do obozowiska część ekipy Drivenfar „sekcja Bufet”, przywitała nas kolacją przy ognisku

Były kiełbaski, żurek, pyszny grzaniec i pieczone ziemniaki, a także prawdziwe Studium Męskiej Przyjaźni. Chłopcy docinają sobie, czasem w mało subtelny sposób ale wiadomo, że to tylko żarty i czuć, że wszyscy naprawdę się lubią. Są też bardzo rycerscy i myślę, że dziewczyny zgodzą się ze mną, że byłyśmy należycie „zaopiekowane”. Jako grupa potrafią stworzyć wesołą, beztroską atmosferę więc śpiewy i śmiechy trwały do późna. Nocleg w namiocie na dachu auta zapamiętam na zawsze, śpiwór do zadań specjalnych zdał egzamin na 6 ! Poranna kawa pod chmurką też smakowała wyjątkowo.

Drugiego dnia po śniadaniu Drivenfar rozpieścił nas na całego

Dostaliśmy dyplomy i upominki, a następnie zwiedziliśmy Muzeum Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej. To absolutnie „moje klimaty”. Oprowadzał nas sam Pan Dyrektor muzeum i mieliśmy niepowtarzalną okazję jako pierwsi zobaczyć i dotknąć(!) nowe eksponaty sprowadzone ze Szwajcarii. Trzymać w rękach cylinder Henryka Sienkiewicza – bezcenne.

Po powrocie, w poniedziałek czekało mnie brutalne zejście na ziemię. W pracy młyn taki, że zaczęło mnie to przerastać. Przychodził klient za klientem a kiedy odpowiadałam na jednego maila, przychodziło pięć następnych. „Odpalałam” telefon od telefonu. W pewnym momencie dzwoniły trzy jednocześnie. Bliska płaczu przypomniałam sobie weekend: „Brakuje tylko, żeby zadzwoniła czwarta Toyota czyli moja prywatna komórka”. Jak to się mówi: Mówisz ? – masz!.

Zniecierpliwiona klientka zadzwoniła na numer prywatny nie mogąc dodzwonić się na służbowe. Postanowiłam wziąć przykład z chłopaków i podejść do sprawy na luzie. Odebrałam wszystkie cztery telefony po kolei odpowiadając odpowiednio „Oddzwonię za 5,10,15,20 minut”, bo już do recepcji zbliżał się następny klient.

Podróże kształcą i ta nie była wyjątkiem. Po co mam wpadać w panikę na myśl o możliwych problemach? Lepiej nie martwić się na zapas a gdy już coś się zdarzy, po wstępnym wyśmianiu problemu, metodycznie go rozwiązać.

Wyprawy nie oceniam pod kątem możliwości aut, silników, osiągów czy czego tam jeszcze. Kompletnie się na tym nie znam i nie zwracam na to uwagi, niemniej jednak imponuje mi gdy ktoś ma wiedzę i umiejętności, których nie posiadam. Dla mnie ten wyjazd to były po prostu cudowne emocje, oderwanie się i przewietrzenie głowy. Rajek ma rację mówiąc, że na takich wyjazdach  człowiek normalnieje.

Dziękuję Wam bardzo chłopaki za wszystko!!! Wszystkim razem i każdemu z osobna. Oglądam co rusz zdjęcie grupowe zrobione przed odjazdem. Uderzyła mnie pewna rzecz: uniknęłam co prawda Mamusi Muminka ale pozostając w bajkowym klimacie; na wyprawie wyglądałam jak Smerf 🙂

Natalia

Translate SITE »